polacy w świecie sardynia

Sardynia to druga co do wielkości wyspa na Morzu Śródziemnym. Nam udało się (myślimy, że w dobie covida to dobre określenie) polecieć na nią na przełomie sierpnia i września i spędziliśmy tam tydzień. Włoska wyspa oczarowała nas totalnie – ale możliwe, że po prostu bardzo lubimy wyspy. POLONIA XXI WIEKU WYZWANIA STOJĄCE PRZED POLONIĄ I POLAKAMI MIESZKAJĄCYMI POZA GRANICAMI. 26 września 2020 roku Klub Studenta Polonijnego przy Stowarzyszeniu "Wspólnota Polska" wraz z Forum Młodych Dyplomatów oraz Regionalnym Ośrodkiem Debaty Międzynarodowej w Olsztynie zainaugurował cykl konferencji „Polonia XXI wieku. Palazzo Doglio. Cagliari - 2,5 km od plaży. Obiekt Palazzo Doglio położony jest w mieście Cagliari, 10 minut jazdy od plaży Poetto i 1,5 km od Międzynarodowych Targów Sardyńskich. Amazing rooms with very comfortable bed and stunning bathroom. Staff were very accommodating- booked our restaurants and airport transfer. Po drugiej stronie Atlantyku wybuchł bowiem bunt kolonii przeciw brytyjskiej zwierzchności. W Nowym Świecie Pułaski nawiązał bliskie stosunki z generałem Jerzym Waszyngtonem, który został później pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych. W 1777 roku uratował mu nawet życie podczas bitwy pod Brandywine! W przypadku książki Polacy w świecie wielkiej opery rok wydania to 2023. Oznacza to, że odpowiedź na powyższe pytanie jest taka, że książkę wydano w tym roku, czyli w 2023. Oznacza to także, że książka Polacy w świecie wielkiej opery została napisana i zredagowana przed datą jej wydania. Autor lub autorka mogli pracować nad nonton film generasi 90an melankolia full movie lk21. Obecność Polaków w branży turystycznej w różnych zakątkach świata nie jest niczym nowym. Jednym z krajów, które upodobali sobie nasi przedsiębiorczy rodacy, są Włochy. Na polskie nazwiska w turystyce natkniemy się na Sardynii i Sycylii. W 2004 r. swoje biuro podróży otworzyła na tej pierwszej Renata Olejnicka. Dziś jej firma Renata Travel ma kilka działów i zajmuje się organizowaniem wyjazdów do wielu miejsc we Włoszech i poza nimi, wycieczek grupowych czy pielgrzymek. Oprócz tego operuje jako agencja DMC (Destination Management Company) na Sardynii, Sycylii i Korsyce. W sardyńskim miasteczku Loiri pod Olbią mieszka Monika Szredel, właścicielka Travel per Te. Ofertę jej biura podróży znajdziemy na stronie internetowej Wakacje na Sardynii. Jako osoba, która zna bardzo dobrze zaplecze turystyczne tej włoskiej wyspy, Monika Szredel potrafi zorganizować pobyt dostosowany do indywidualnych potrzeb każdego klienta. Jeśli z kolei ktoś marzy o osobistych doświadczeniach i wybiera raczej urlop w trybie slow, idealnie zadba o niego Beata Garncarska z Sardinia Slow Holidays, licencjonowana przewodniczka i travel planner (travel designer), starająca się wspierać w swojej pracy lokalnych mieszkańców i zapewniać turystom autentyczne przeżycia. Nawet osoby pragnące złożyć sobie na wyspie przysięgę małżeńską znajdą tu polską pomocną dłoń. Ceremonię pomoże im zorganizować osobista asystentka ślubna Karolina Wasilewska (Carla Events), która czuwa też nad przebiegiem uroczystości, aby ta stała się dla młodej pary najpiękniejszym początkiem wspólnego życia i niezapomnianym wspomnieniem. Poza tym Sardynię w swojej ofercie ma także biuro Sylwii Siankiewicz Zona Blu. Specjalizuje się ono w wyjazdach grupowych, w tym kolonijnych, pielgrzymkowych czy firmowych bądź szkoleniowych, jak również pośredniczy w wynajmie sprawdzonych willi i apartamentów. Na tej włoskiej wyspie działa też firma Agnieszki Chmist Unlimited Travel Sardinia. Zajmuje się ona organizowaniem wycieczek tematycznych, pośrednictwem w rezerwowaniu noclegów czy wynajmie samochodów i skuterów oraz zapewnia usługi transportowe (np. transfery lotniskowe, przejazdy wahadłowe, przewóz osób w przypadku wyjazdów firmowych, konferencji, kongresów lub koncertów). Także jedną z twarzy agencji Handy Sicily jest Polka – Emilia Śnieg. Firma ta ma w swojej ofercie prywatne wycieczki, programy tematyczne, takie jak lekcje gotowania, degustacje wina, warsztaty malarskie, odwiedzanie najpopularniejszych sycylijskich targów miejskich itp., i piesze zwiedzanie ciekawych miejsc na Sycylii oraz usługę przewozu klientów między lotniskiem, portem bądź atrakcją turystyczną a punktem docelowym. Na koniec warto wspomnieć o innym, mniej typowym przedsięwzięciu zrealizowanym właśnie przez Polaka. Paweł Durakiewicz założył na wyspie prywatny ośrodek leczenia uzależnień z profesjonalną kadrą specjalistów z tej dziedziny. Na Ranczu Salemi mogą zatrzymać się zarówno osoby zmagające się z różnymi problemami, jak i ci, którzy chcą jedynie odpocząć w spokojnym otoczeniu bez brania udziału w terapii, ale korzystając z innych aktywności oferowanych przez ośrodek. Zobacz film: "Sardynia coraz bardziej popularna wśród Polaków" Polacy są 11. krajem świata, którego obywatele na czas urlopu wyjeżdżają na Sardynię. Dlaczego akurat Sardynia? W znacznej mierze wynika to z tego, że uruchomione zostały tanie liczne lotnicze, które zawiozą nas na tę wyspę. Największą popularnością cieszyły się w ostatnich latach głównie wyjazdy typu city break, czyli krótkie podróże na okres 4-5 dni. Nie można się dziwić temu, że Polacy pokochali wyspę, jaką jest Sardynia. Znajdą tu nie tylko dobrej jakości kurorty, ale i będą mogli zrelaksować się sami oraz wspólnie z rodziną. polecamy Dlaczego co roku tysiące różowych flamingów przyfruwa na Sardynię? Na terenie Sardynii znajduje się 8 parków regionalnych, 60 stref chronionych, i 16 terenów o szczególnych walorach przyrodniczych i krabrazowych. To właśnie do jednego z nich, Parco Naturale Regionale Molentargius Saline, od lat przybywają stada tysięcy różowych flamingów Phoenicopterus roseus aby tutaj przezimować, korzystając z łagodnych warunków klimatycznych na wyspie. Flamingi przylatywały tu od wieków na krótko, aby potem odlatywać w stronę Afryki. Dzisiaj zaskakującym faktem jest, że te przepiękne, ale i wymagające ptaki, wybrały stawy i tereny podmokłe położone tak blisko stolicy Sardynii, głośnej i chaotycznej Cagliari, wokół której rozciąga się sieć ruchliwych dróg, a nawet lotnisko. Co ciekawsze, w 1993 r. po raz pierwszy 1500 flamingów zatrzymało się w oazie Molentargius, aby założyć gniazda i rozmnażać się. Był to moment historyczny nie tylko dla Sardynii, ale i dla całej Europy. Do tej pory flamingi wybierały tylko dwa miejsca w Europie dogodne na rozmnażanie: Camargue na południu Francji i Fuente de Piedra, na południu Hiszpanii. Jak bardzo ważnym dla mieszkańców Sardynii wydarzeniem było zamieszkanie flamingów na wyspie wystarczy przypomnieć fakt, że właśnie w 1993 roku drużyna piłkarska z Cagliari weszła do półfinałów Pucharu UEFA. Takie sportowe osiągnięcie na ogół Włosi świętują jeżdżąc samochodami po ulicach, głośno śpiewając, wykrzykując i trąbiąc do woli. Tymczasem, wtedy młodzież z Cagliari była szybko i stanowczo uciszana, szczególnie na drogach blisko parku Molentargius, żeby tylko nie spłoszyć flamingów. Od tego czasu różowych ptaków na wyspę przybywa coraz więcej, a w zeszłym roku urodziło się tutaj około 4 tys. pulli, jak nazywają tu małe pisklęta flamingów. Według ekspertów to „cifra pazzesca!” – liczba niesamowita! Różowi ludzieFlamingi, po włosku fenicotteri, od około stu lat zwane były w lokalnym dialekcie sa genti arrubia (inne warianty: genti arrúbia/zente rúbia/ruja) „la gente rossa/rosa”, czyli „czerwoni/różowi ludzie”, lub też mangone, mangoni, mengoni – terminy pochodzące prawdopodobnie od margone, malgone, smergo, czyli „ptak wodny”. Według innej hipotezy, natomiast, ten ostatni termin pochodzi z hiszpańskiego flamenco (wł. fiammante – płomienisty), który przekształcił się z czasem we fra’ Mengo, zinterpretowany przez lokalną ludność jako frate Domenico (brat Dominik), stąd późniejsze formy od Ménico: mengu, meng(r)o, które nabrały również innego, pejoratywnego znaczenia w języku potocznym, a mianowicie: prostak, naiwniak, niezgrabny, niezręczny, głupkowaty, a dzisiaj kojarzony z wulgarnym terminem minchione. Inni eksperci sugerują etymologię włoskiego terminu fenicottero pochodzącą od greckiego phoinikos/fenicio (czerwony, purpurowy) ponieważ kojarzył się z czerwonymi barwami i strojami starożytnych Fenicjan. Na zdjęciu: flaming różowy, foto: WikipediaTekst: Agnieszka B. Gorzkowska Cagliari Cagliari jest stolicą Sardynii i ważnym włoskim miastem portowym. Jego najważniejszą pod względem turystycznym część stanowi Stare Miasto, Castello, położone na wzniesieniu, z którego rozciąga się piękny widok na Cagliari i równinę Campidano. Pierwotnie miało ono charakter obronny, o czym świadczą pozostałości po fortyfikacji, w tym dwie wieże Torre dell’Elefante i Torre San Pancrazio. Poza tym w Cagliari warto pospacerować wąskimi i stromymi uliczkami Castello oraz zobaczyć najstarszą świątynię na Sardynii – kościół św. Saturnina z V w. Alghero W Alghero można się poczuć jak w hiszpańskiej Katalonii. Odkąd w XIV w. podbili je Katalończycy, na zawsze straciło swój w pełni włoski charakter. Nic zatem dziwnego, że i dzisiaj bywa nazywane Małą Barceloną. To, co w nim najciekawsze znajduje się przy przybrzeżnej promenadzie, na terenie Starego Miasta. Mowa głównie o zabudowaniach fortecznych: Bastionie Kolumba, Bastionie Marco Polo, różnego typu wieżach. Poza nimi na uwagę zasługują zabytki sakralne: Katedra Świętej Marii Panny i Świętego Franciszka Bosa Nie ma na Sardynii bardziej kolorowego miasteczka niż Bosa. Wzdłuż wąskich, wspinających się po zboczach wzgórza, uliczek ciągną się rzędy małych domów i kamienic o wielobarwnych fasadach. Prowadzą na szczyt wzniesienia, skąd bacznie przygląda się miastu XII-wieczny zamek, Castello Malaspina. Z kolei ujego stóp znajduje się urokliwa starówka rybacka przy rzece Temo. Su Nuraxi w Barumini Zanim na Sardynii rozwinęła się cywilizacja starożytnych Rzymian, jej teren zamieszkiwały inne ludy. Kto nie wierzy, niech koniecznie jedzie do Su Nuraxi w Barumini, gdzie odnaleziono pozostałości po wiosce Nuragijczyków. Centralną częścią zabytkowego kompleksu jest wieża, tzw. nurag. Poza nią niewiele przetrwało do naszych czasów, głównie fundamenty i pojedyncze lepiej zachowane budowle. Kościół Trinita di Saccargia Kościół Trinita di Saccargia jest perełką architektury sakralnej na Sardynii. Jego nazwa w tłumaczeniu oznacza kościół św. Trójcy od Łaciatej Krowy, choć wyglądem bliżej mu do zebry. Wszystko za sprawą nietypowego ułożenia budulca, polegającego na przeplataniu jasnego wapienia z ciemnym bazaltem. Świątynia stoi samotnie w szczerym polu, a jej największym skarbem są cenne freski z XIII w. Tharros Tharros jest pozostałością po fenickiej osadzie i należy do najważniejszych stanowisk archeologicznych w basenie Morza Śródziemnego. Jego charakterystycznym elementem są kopie dwóch kolumn korynckich. Poza nimi możemy zobaczyć jedynie fundamenty dawnych zabudowań, które tworzyły potęgę miasta w starożytności. Na Tharros warto także spojrzeć z nietypowej perspektywy, to znaczy z tarasu widokowego Wieży Hiszpańskiej na półwyspie Sinis. Zapraszam na rozmowę z Renatą Suchodolską, wiolonczelistką, przewodnikiem turystycznym, tłumaczką i autorką książek od lat mieszkającej na Sardynii. Zacznijmy od tego, jak to się stało, że znalazłaś się na Sardynii... Mieszkam na Sardynii od dziesięciu lat (z półtoraroczną przerwą na Londyn). Przez ten czas ta magiczna wyspa stała się moim domem, moim miejscem na ziemi. Nigdy bym nie przypuściła, że “skończę” tutaj. Szczerze mówiąc, to nie wiedziałam nawet za bardzo, gdzie jest ta cała Sardynia – ojczyzna przystojnego Sardyńczyka, dla którego straciłam głowę. Spotkaliśmy się w odległym od naszych krajów zakątku świata – gdzieś między Meksykiem i San Thomas, na statku wycieczkowym, na którym oboje pracowaliśmy. Grałam w trio klasycznym. Z zawodu jestem wiolonczelistką, ale nie ograniczałam się li tylko do muzyki tzw. poważnej. W trakcie studiów grałam w zespole “Maestro Trytony”, który był jednym z filarów nurtu “jass”, zrodzonego w Gdańsku i Bydgoszczy jako antyteza tradycyjnego jazz'u, podejmowałam działania jako kompozytorka. Jednocześnie studiując uczyłam języka angielskiego. Byłam w ciągłym ruchu: przemieszczałam się między uczelnią i szkołami, w których uczyłam angielskiego oraz jeździłam po całej Polsce z koncertami “Maestro”. Niekiedy byłam tak wykończona, że wieczorami padałam na łóżko w ubraniu i butach! I łatwo było tak po prostu przenieść się na wyspę i zrezygnować ze „światowego” życia? Mój pierwszy pobyt na Sardynii miał charakter wyłącznie wakacyjny. Morze, wycieczki, restauracje. Byłam w siódmym niebie. Wszystko zmieniło się rok później, gdy przyjechałam na stałe. Mój narzeczony pracował, ja siedziałam w domu czekając na jego powrót. Przyzwyczajona do nieustannej aktywności nie mogłam znieść przymusowego bezruchu – zarówno w sensie fizycznym jak i zawodowym. Popadałam w coraz większy dołek. Czasami bez słowa wychodziłam w środku nocy z domu i włóczyłam się po ulicach rozmyślając nad sensem mojego pobytu na Sardynii. Olbia, bo w tym mieście mieszkaliśmy, wydawała mi się miejscem zacofanym, o niemal wiejskim charakterze. Nie wyobrażałam sobie mojego dalszego pobytu tutaj. Jedynym, co mnie trzymało był mój narzeczony, ale zaczynałam mieć wątpliwości czy poświęcenie swoje życia zawodowego, swojego rozwoju w imię miłości to nie za wysoka cena. Jakby tego było mało, rodzina mojego narzeczonego mnie nie akceptowała. Jego matka zapowiedziała wprost, że nie życzy sobie widzieć mnie w swoim domu. Dlaczego? Bo nie byłam “swoja”. Przekroczyłam próg domu teściów dopiero po siedmiu latach. Czy starałaś się znaleźć tu jakąś pracę? Nie znałam włoskiego, więc uczyłam się go całymi dniami, ale moje wysiłki nie przynosiły widocznych, a raczej słyszalnych efektów. Tym bardziej, że z narzeczonym rozmawialiśmy po angielsku. Niemożność porozumienia się przygnębiała mnie. Wiedziałam, że nie miałam szans na żadną pracę bez przynajmniej podstawowej znajomości języka. Nie dość tego: w mieście, w którym mieszkaliśmy nie znaliśmy prawie nikogo, gdyż mój narzeczony pochodził z innej części wyspy. Na dodatek Polki miały tu nienajlepszą, mówiąc oględnie, opinię. Większość z nich pracowała w night klubach i gdy tylko mówiłam, że jestem Polką tasowano mnie znacząco. Nawet mój narzeczony wstydził się do mnie przyznawać, bo w pierwszym dniu pracy został przywitany “zabawnymi” żartami o Polkach. To wszystko sprawiło, że wzdrygałam się przed zaczepieniem kogoś mówiącego po polsku na ulicy. Dopiero, kiedy przed jedną z pizzerii (koło której przechodziłam wielokrotnie i słyszałam pracującą tam dziewczynę jak mówiła po polsku) nie zobaczyłam gromady około dwudziestu Polaków. Okazało się, że byli rodziną i przyjechali na ślub dziewczyny z pizzerii. A jak się okazało później miała wychodzić za mąż za kolegę ze studiów mojego narzeczonego! To była środa. W sobotę byłam na ślubie. Ta przyjaźń wyrwała cię z monotonii... Od tego momentu zaczęłam patrzeć na Sardynię nieco przychylniej. Miałam wszak komu sie wyżalić! Po roku znalazłam sezonową, źle płatną pracę “na czarno” w restauracji. Mój narzeczony był jej przeciwny, ale ja się uparłam, bo chciałam wreszcie wyrwać się z domu. Pracowało się siedem dni w tygodniu od 10-tej rano do północy, a niekiedy do 3-ciej rano. Jedynym oddechem były dwie godziny przerwy na obiad. Wytrzymałam sześć tygodni. A twoja muzyka? Nie brakowało ci grania? Punktem zwrotnym w moim pobycie na Sardynii był koncert polskiego pianisty Mariana Miki. Po koncercie poszłam za kulisy pogratulować artyście i dzięki temu poznałam osobę, która zorganizowała koncert – miejscową pianistkę. Miała swoją prywatną szkołę. Uczyła w niej między innymi skrzypaczka z Amsterdamu. W sam raz na trio! Zaczęłam znowu grać. Podczas jednej z naszych prób w szkole pojawił się znany na wyspie manager muzyczny, który poszukiwał pianistki do nowo powstałego zespołu muzyki etnicznej “tutto al femminile” - tylko babki. Ponieważ pianistka nie była zainteresowana, zgłosiłam się ja. Wreszcie na coś się przydawał ten fortepian obowiązkowy! Z zespołem “Carla Denule” grałam przez cztery lata. Głównie latem, pod chmurką podczas tzw. Festa Patronale – odpowiednika naszych odpustów. Zjeździłyśmy najodleglejsze zakątki Sardynii, miejscowości zagubione głęboko w górach, czasami z zaledwie pięćdziesięcioma mieszkańcami. Byłyśmy zapraszane do ich domów, jadłyśmy przy ich stole. Miałaś też inne pasje i zajęcia... Gdy wreszcie opanowałam włoski zaczęłam dawać prywatne lekcje angielskiego, a nawet pracować okazyjnie jako tłumacz. Największym wyzwaniem było tłumaczenie podczas konferencji promującej Polskę zorganizowanej przez Konsulat z Mediolanu. Musiałam tłumaczyć z angielskiego na włoski! Powróciłam też do mojej pasji: pisania. Zaczęłam prowadzić blog . W 2007 dostałam nagrodę w emigranckim konkursie literackim (druk w antologii "Na Końcu Świata Napisane") A jak rozwijało się twoje życie towarzyskie? Poznałam inne Polki. “Normalne”, jak pół żartem - pół serio się określamy. Dążąc za pomysłem jednej z dziewczyn założyłyśmy Sardyńskie Kulturalne Stowarzyszenie Polsko-Włoskie. Działało przez parę lat. Potem sytuacje rodzinne zmusiły nas do zawieszenia jego działalności. Obecnie Stowarzyszenie jest w zawieszeniu od chyba trzech lat. Największą trudnością w naszej działalności było zdobycie funduszy i przekonanie Polaków do uczestnictwa w proponowanych zajęciach. Zazwyczaj jako organizatorzy wykładalismy z własnej kieszeni. Popularnością cieszyły się wydarzenia kościelne: msza bożonarodzeniowa z dzieleniem opłatkiem lub święconki. Niestety kontynuowanie nawet tych kilku działań uniemożliwia obecność na miejscu polskiego księdza. Jest ich kilku na Sardynii – z tego, co wiem na archipelagu La Maddalena oraz w San Pantaleo. Był jeden w Cagliari. Czy są inni? Jeśli są, niech się odezwą! Spotykamy się więc z rodakami nieoficjalnie, towarzysko, przyjacielsko. Czy działalność stowarzyszenia się odnowi? To pokaże czas... Tymczasem twoja rodzinka też się powiększyła... Mam 2,5 letniego synka, który na pytanie “Sei italiano o polacco?'” odpowiada “Io sono sardo!” :) (Jesteś Polakiem czy Włochem? Ja jestem Sardyńczykiem!) A ja? Ja też! Jak dobrze poznałaś przez te lata Sardynię i jej język? Wraz z moim odżywaniem budziło się też zainteresowanie Sardynią i jej tajemniczą przeszłością – duża w tym zasługa koncertów. Zaczęłam czytać, uczyć się i udało mi się zostać licencjonowanym przewodnikiem turystycznym. Na całej Sardynii jest nas zaledwie dwójka polskojęzycznych (ja i Ania z Cagliari). Pracuję głównie w języku angielskim, ale zdarzyło mi się kilka wycieczek po polsku. Jak dotąd nie nauczyłam się sardyńskiego. Znam kilka podstawowych wyrażeń, rozumiem „co nieco”. Problemem jest istnienie kilku wersji dialektów języka sardyńskiego. Pisałam o tym na moim blogu, w zakładce “język”. Z pewnością naukę sardyńskiego mam do nadrobienia. Jakie są twoje plany na przyszłość? W moich planach na przyszłość jest wydanie co najmniej trzech książek. Jednej “poważnej”, z opowiadaniami - ciągle się piszą (kilka z nich zdobyło nagrody lub wyróżnienia na konkursach literackich), drugiej, “z przymrużeniem oka” - z zapiskami matki (patrz: blog mumsfromlondon) i trzeciej, “specjalistycznej” - rodzaju przewodnika po Sardynii. Mam nadzieję, że uda mi się z dwiema pierwszymi do końca tego roku. Przewodnik planuję na rok przyszły. Nie zrezygnujesz chyba z muzyki? Co do muzyki...gram w tej chwili w duo z moją koleżanką skrzypaczką z Holandii, od czasu do czasu nagrywam coś niewielkiego na płyty przyjaciół. Jednak z powodu ograniczeń czasowych, póki nie uporam się z książkami, nie podejmuję bardziej zobowiązujących działań na polu muzycznym. (nie licząc edukacji muzycznej mojego synka!) Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę spełnienia wszystkich marzeń. Z Renatą Suchodolską rozmawiała Agnieszka B. Gorzkowska

polacy w świecie sardynia